Jak długo jeszcze... czyli być kobietą w kościele
- Iwona Dreger
- 10 maj 2021
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 20 cze 2022
Autor: Iwona Dreger
Jako nastolatka zostałam posadzona na jakiejś rodzinnej imprezie obok pewnego księdza. Gospodarze uznali, że będziemy dla siebie dobrym towarzystwem i faktycznie rozmowa była interesująca. Tematem jej była ordynacja kobiet i ich rola w Kościele. Nie pamiętam, które z nas zajmowało jakie stanowisko – ale pamiętam, że po rozmowie z księdzem, byłam absolutnie przekonana, że temat jest prosty jak drut i już dawno nie powinien być żadnym problemem.

Jakieś dziesięć lat później miałam przemawiać na nabożeństwie w miejscu, które było dla mnie synonimem wolności i twórczego rozwoju. Bałam się w zasadzie wszystkiego, co związane z nowym doświadczeniem, ale nie przeszłoby mi nawet przez głowę, że może wydarzyć się to, co w rzeczywistości się stało. W trakcie mojego nauczania ktoś opuścił salę. Ktoś z panów. Nie zwróciłam na to uwagi, ale ta osoba pojawiła się kilka dni później na innym spotkaniu i moje wystąpienie zostało przywołane jako temat do rozmowy. Wyszło na jaw, że ten pan wyszedł, bo nie podobało mu się, że w kościele nie działa się biblijnie.
Zadałam mu wiele pytań od tych najbardziej ogólnych (czy coś, o czym mówiłam, uważasz za niezgodne z Pismem Świętym?) przez osobiste (czy coś w tym, co mówiłam, cię uraziło?) i właściwie wydawało się, że nie było problemem to, co zostało powiedziane, ale to, kto to powiedział. Gdyby te same słowa padły z ust mężczyzny, wszystko byłoby w porządku.
Czy ja się źle z tym czułam? W zasadzie nie. Wiele osób skorzystało z tego, co mówiłam, a ja sama wiedziałam, że pokonałam nowego „goliata” w moim życiu. Więcej widziałam dobrych stron tej sytuacji niż złych. A że komuś się to nie podobało? Przecież zawsze tak jest…
Ale sprawa nie zatrzymała się na jednej rozmowie. Komentarzy było coraz więcej, coraz więcej osób się włączało, dyskusja się przeciągała, tworzyła się wzajemna niechęć. Zaczęłam się zastanawiać, jak tego pana i jeszcze kilku innych, którzy przyznawali mu rację, przekonać do przyjęcia innej optyki. Bo jeśli mężczyzna gorzej znosi to, że „kobieta go bije” niż gdyby to samo uderzenie przyjął od mężczyzny, widać, że problemem nie jest tu samo uderzenie.No i przecież nie mam szansy go przekonać, skoro nie przyjmuje racji od kobiet.
Punktem kulminacyjnym całej tej historii było to, że tydzień potem ten człowiek przyszedł do mnie i powiedział, że pod wpływem tego, co mówiłam w niedzielę, zmienił zdanie co do różnych spraw i priorytetów w swoim życiu. Nadal uważał, że byłoby lepiej, gdyby głosił ktoś w spodniach. Do dziś nie wiem, jak to skomentować, żeby nikogo nie urazić.
Mija kolejnych dziesięć lat – nic się nie zmieniło. Kościół nadal toczy bezsensowne dyskusje o tym, co mówi Pismo, bez zastanawiania się nad tym, jaka myśl stoi za tym czy innym wersetem. Debata, co i ile wolno kobiecie powiedzieć w kościele, wydaje się nie radzić sobie z kompletnym brakiem logiki w obowiązujących zwyczajach. Jeśli kobieta nie potrafi poradzić sobie z nauczaniem dorosłych, którzy są w stanie krytycznie myśleć i oceniać to, co słyszą, to dlaczego dopuszcza się je do uczenia dzieci, które są słuchaczami bezkrytycznymi? Jeśli kobiety nie są zdolne do przemawiania, to czemu miałoby to działać tylko w kościele? Takich pytań można stawiać wiele. Napisano tomy o tym, jak interpretować fragmenty biblijne, wokół których narosły kontrowersje, a właściwie bardziej sposób myślenia i wynikający z niego sposób działania.
Dlaczego tak długo to trwa? Czy w ogóle ktoś chce ten dylemat rozwiązać czy też po prostu bawią nas trwające od wieków dysputy i niekończące się debaty, z których niewiele wynika…
W świetle tego, że problemem nie jest niewiedza, a o wiele bardziej niechęć do zmiany tego, co zastane, znane i wygodne, uznałam, że jako kobieta nie zamierzam się nikomu tłumaczyć z tego, co robię. Kto uważa, że może się czegoś ode mnie nauczyć, przyjdzie po naukę sam. Jeśli ktoś uważa, że nie może… chociażby siedział i przytakiwał, nie skorzysta. Moim zadaniem jest robić to, co uważam za właściwe.
Jeśli dziś mam nadal dyskutować o tym, czy kobiecie wolno nauczać, myślę sobie: Ja wiem, że to fałszywy dylemat. Nie mam czasu na ten spór. Mam jedno życie i cele do zrealizowania. Na drodze stają mi choroby, pandemie, osobiste ograniczenia, które muszę pokonywać. Nie będę się rozpraszać debatami, które do niczego nie prowadzą. „Róbmy swoje” – śpiewał mądry człowiek. Jeśli ktoś uważa, że jego zadaniem jest debata, niech debatuje…
댓글